poniedziałek, 10 marca 2014

2



  Przepraszam,chyba źle sie wyraziłam mówiąc ,,30 osób,, nie osób a raczej....istot.Bo ludźmi to oni na pewno nie byli.
 Niby wyglądali jak tłumek zwykłych nastolatków.Każdy miał swój inny styl,inne włosy,inną postawę.Niby ludzie...dopóki nie rozwinęli skrzydeł.Tak,nie pomyliłam się.Mieli skrzydła.Anioły? Byc może ,ale nie takie jak sobie aniołów wyobrażałam.Ich skrzydła były inne. Rozpiętośc sięgała chyba 5 metrów.Nie były białe. Nie wyglądały na ptasie.Mieniły isę kolorami jak płyta CD-zależało od jakiej strony się patrzyło przybierały inny kolor.

-Siemka-podeszła do mnie jakaś dziewczyna.Miała piękne blond włosy,upięte w koka na czubku głowy.Była wysoka i smukła.
-eeee...hej...nie chcę byc niemiła ale....kim wy do cholerki jesteście?-spytałam
-Jesteśmy Strażnikami.Aniołami,wysłannikami Jego.
-Jakiego ,,Jego''?Jezusa?Boga?
-Nie. Po prostu Jego
-Czemu macie skrzydła?
-Ty też masz.-powiedział chłopak,ten sam który mnie tutaj przyprowadził.Wręczył mi butelkę coli.
-Nie dziękuję,nie chcę pic
-Wypij.-spełniłam prośbę.Smak był coli ale było w nim coś jeszcze...coś dziwnego
-A teraz powoli rozłóż skrzydła.-poradziła mi blondynka ,którą poznałam.
-Jak?!-spytałam
-po prostu.Myśl w głowie ,,rozłóż skrzydła,, i się rozłożą.-fajnie....dałam mojemu umysłowi do zrozumienia co chcę i..aż mnie zabolało.Na początku nie wiedziałam co sie dzieje,ale potem poczułam coś i...proszę bardzo...mam skrzydełka!
-Jakim cudem?!!!!
-Potem ci wyjaśnimy.Jestem William.Ale mów mi Will-powiedział chłopak którego spotkałam
-Ja  jestem Amelia-przedstawiła się blondynka,po czym razem z Willem zaprowadzili mnie do pokoju z wymalowaną 15 na drzwiach.W środku  było łóżko,biurko,szafa,szafka,stolik . Pokój był w pełni wyposażony.Nawet znalazłam tam laptopa i telewizor.
-To twój pokój.Ja mieszkam pod 16 a Amelia pod 17. Jesteśmy sąsiadami.-rzekł Will.Teraz kiedy juz troszeczkę się wyjaśniło ,mogłam im się przyjrzec.
 Will bym wyższy ode mnie,miał brązowe oczy i włosy.Na głowie miał kaptur,co było dziwne w takim gorącu,ale to jego gust,a o gustach się nie rozmawia.Ubrany był w czarną koszulkę z jakimś dziwnym logo przedstawiającym anioła i drzewo otoczonych przez płomyki.Spodnie miał białe a trampki czerwone.
 Amelia też była wysoka i smukła,natomiast miała blond włosy.Miała taką samą koszulkę,z tym samym logo,tyle że koszulka była zielona.Miała na sobie też spódniczkę w szkocką kratę,oraz pantofelki.
-Ale o co w tym wszystkim chodzi?!-spytałam

-No wiec-odparł Will-kiedy stworzono ziemię i człowieka,Bóg uznał że nie wyrobi z takim nawałem ludzkich życzeń więc stworzył człowieka,który miał to wszystko ogarnąc. Facet osiedlił się na wzgórzu,założył rodzinę i tak dalej.Ludzie przychodzili do niego z różnymi prośbami ,ale on nie zawsze je spełniał.Jeżeli miałaś w sobie coś wyjątkowego,to miałaś około 80% szans ze weźmie do serca twoją prośbę.Niestety,był bardzo stanowczy.Jeżeli człowiek zrobił coś złego-on nie miał miał litości.
 Pewnego razu,dobry człowiek o imieniu Tobias,poszedł no niego i prosił o dziecko.On spełnił jego prośbę.Niestety,Tobias rok potem skłamał swojej zonie.Muszę przyznac ze była to błachostka,lecz,jak już mówiłem ,on był stanowczy ,więc postanowił obrucic przeciwko niemu swojego syna (o imieniu August). Sprawił ,że August miał skrzydła-tak jak my teraz,i kazał mu zabic Ojca poprzez wlecieniu z nim do próżni w kosmosie,którą on by przetrwał,lecz ojciec nie..August był niestety za dobry i nie potrafił nikogo skrzywdzic,więc skłamał Jemu ze zabił ojca.Tobias żył dalej a August miał dzieci .Ale,jest mały haczyk: otóż syn Tobiasa nadal miał skrzydła.Udał się wiec do Niego i poprosił o usunięcie skrzydeł...Lecz nikogo w domu na wzgórzu nie było.Okazało się ze On zniknął .Nie ma go i tyle.No więc istnieje hipoteza że jest w niebie,ale z tymi hipotezami bywa tak ,ze często nie są prawdziwe,więc do końca nie wiemy co sie stało.August został ze skrzydłami ,a jego dzieci też.Ubzdurał sobie człowieczek ,że odnajdzie Jego,tak aby był ktoś ,kto spełniałby życzenia.No i jego dzieci teraz go szukają,a jesteśmy nimi my.

-Chore-pokręciłam głową
-Wiem...już od stulecie chcemy znaleśc Jego,ale nam się nie udaje.-westchnęła Amelia.
-Okej,ale co z tym  miejscem.O co chodzi?-spytałam
-My mówimy na to miejsce Gniazdo.To nasz dom.Chcesz z nami tutaj zostac?-spytał Will
-Sama nie wiem...propozycja kusząca...ale boję się zostawic mamy i taty...
-Okej,masz jeszcze chwilkę namysłu.Lepiej połóż się spac,umyj się i przygotuj na jutro. Łazienka to te Niebieskie drzwi po lewej.-powiedział Will wskazujac palcem owe niebieskie drzwi.
-Mhmmm-mruknęłam
-to cześc.Jeżeli jesteś głodna to chodz do mnie,mam roczne zapasy pizzy z szynką i pieczarkami!-zawołała Amelia,po czym wyszła razem z Willem.Weszłam do łazienki i spojrzałam w lustro.Moje odbicie usmiechnęło się do mnie.Miałam ciemne włosy,koloru czekolady,ciemne oczy i tak jak wszyscy tutaj byłam wysoka.Dzisiaj włożyłam na siebie biały T-shirt ,czerwone spodnie i czarne glany.Standardowy wygląd Łucji Red.Pewnie spytacie się zkąd moje imię? moja mama była Polką ale przeprowadziła się do Wielkiej Brytanii za namową taty...i tu umarli.Dlatego przybrałam ksywkę Lou żeby uniknąc tłułmaczenia pochodzenia mojego imienia.
 Wzięłam szczotkę(o dziwo były tu dosłownie wszystkie rzeczy -nawet szczotka i kosmetyki)  i zaczesałam włosy w kucyk,wysoko na głowie.Przeszłam do kuchni (tu była kuchnia!) i zaparzyłam sobie herbatę.Pewnie zdziwiliście się ,ze tak się rozgościłam...byłam zmęczona,poza tym z natury jestem śmiała.Ciekawe czy martwią sie o mnie....może i tak mają mnie Tam Gdzie Plecy Tracą Swoją Szlachetną Nazwę,ale co tam..też tam ich mam....Była już dziesiąta  wieczorem,gdy położyłam się spac.Sen przyszedł szybko...

niedziela, 9 marca 2014

1

  -Zostaw to!
-Nie! A bo co mi zrobisz?
-Mamoooooo! On znowu to robi!
 Taaaa...mieliście kiedyś mieszkanie w którym ściany były tak cienkie że mimo to że byliście na poddaszu słyszeliście głosy braci dochodzące z parteru?Nie? No to musicie sobie to wyobrazic.Może i jestem wrażliwa,ale nie podoba mi sie słuchanie 24 godziny na dobę moich kochanych braciszków. Możecie myślec co chcecie ,nawet to, że dzieci w wieku 8 lat tak się zachowują ale ja i tak myślę ,że mają ADHD. I właśnie graja w durna gre dla dzieci z ADHD.

-Lou! Percy! Harry! Obiad!-krzyczy moja mama.Tak gwoli scisłości: Oto cała moja rodzina.Harry i Percy to owi 2 nieznosni bracia .Mają po 8 lat jak już wam zdążyłam powiedziec.Ja mam na imię Lou...eee to znaczy nie mam na imie Lou...mam na imię Łucja ale jak tak do mnie powiecie to uduszę gołymi rękoma.Ta pani którą nazwałam mamą wcale moją mamą nie jest.Tak.Jestem w rodzinie zastępczej.Ci ludzie u których mieszkam każą mi mówic do nich ,,mamo,, i ,,tato,, więc sie słucham.Mieszkam u nich od..zaraz,niech no policzę...2 lat. Moi rodzice rzekomo zmarli kiedy miałam 13 lat i od razu trafiłam tutaj.Ile teraz mam? Kalkulujcie, kalkulujcie...ile wyszło? 15 lat! Jak ten czas szybko leci...Fajnie się gadało ale muszę zejsc na obiad...

-Co dzisiaj na obiad?-spytałam panią Mary Red do której każą mi się zwracac per ,,mamo.,,
- Szpinak,brokuły,makaron pełnoziarnisty,sos serowy i yerba mate.-wiecie czego mi tu brakuje?Normalnych posiłków...zwyczajnych hot-dogów i frytek z byle McDonalda.Brakuje mi tu swojego miejsca.Nie widzę w tym domu siebie.
-OK- moja odpowiedź musi ich zadowolic
-O 15 idę do miasta.Idziesz ze mną?-spytał mój ,,tata,, Frank Red
-Nie dzięki...poczytam.- w sumie to czytam cały czas. nie mam nic do roboty.Odeszłam od stołu i udałam się do pokoju.Wyszli.Wreszcie.W sumie...zostałam tylko ja w tym pustym domu.A co tam! Wyjdę na dwór.
 Zapakowałam do torby...wszystko. Telefon,słuchawki,pieniądze,klucze i inne duperele.Wyszłam z domu na ulicę pełną ludzi.O co chodzi? Szczerze? Nie wiem.Targ? Nieeee....Dzień jakiś taki słoneczny ale słoneczne dni to my mamy często...A! tak! Dzisiaj było zakończenie roku (czytaj: 1 dzień wakacji) więc to nie dziwne ze wszystkie dzieciaki wyszły pocieszyc sie życiem.Poszłam w stronę opuszczonego placu zabaw.
 Zepsute drabinki,huśtawki,zarosłe chwastami piaskownice,marne pozostałości po ławkach.Fajne miejsce.Nikt tam nie przychodził bo roztaczało ,,zła aurę,, . Dzisiaj jednak ktoś tam był.Facet.Nie znam gościa,ale na oko miał tyle lat co ja.Siedział na połamanej drabince i patrzył się na mnie.Co ja mogłam pomyslec? a)psychopata b) debil c)pedofil . nie okazał sie żadnym z nich ale co tam.
Podszedł do mnie .Nie,nie przedstawił się.Tylko się patrzył.
-Eeee -zdążyłam wykrztusic gdy nagle rozległ się potworny huk,brzęk ,aż mi zahuczało w głowie a on w mgnieniu oka złapał mnie za rękę (cóż za odważny gest) i zaczął biec,wlekąc mnie za sobą.Gdy mnie puścił staliśmy przed dużym ,opustoszałym budynkiem.
okna straszyły wybitymi szkłami, cały obrastał bluszczem...hmmm kolejne fajne miejsce.
  Nagle On wyjął zapalniczkę,zapali ją i dał mi do ręki.Jeszcze raz spojrzałam na budynek i...widziałam coś innego. Wyglądał jak nowy.To dziwne...chyba mam halucynacje....Postanowiłam się nie odzywac ,bo jeszcze pomyślą ze biorę jakieś narkotyki.Weszliśmy do tego nowego budynku i powitało mnie jakieś 30 osób...



--------------------------------------------------------------
 Info- jest to 1 częśc opowiadania So Far From home. Kolejne części powinny sie pojawiac co tydzień albo częściej. Jest to mój pierwszy taki blog więc proszę-bez hejtów.